Cudze chwalicie ...
Dom Polonii w Pułtusku, zamek o 800-letniej historii, stoi na wzgórzu nad brzegiem Narwi, na skraju Puszczy Białej. Czeka i kusi gości licznymi atrakcjami odnosząc tym samym wspaniałe sukcesy. Swoimi rozważaniami na temat tego, czy w dzisiejszej trudnej sytuacji gospodarczej polska turystyka może osiągnąć podobne rezultaty jak Dom Polonii w Pułtusku podzielił się z nami jego Dyrektor Pan Grzegorz Russak.
Jacek Drożyński, redakcja News Voyagera: Czy Pana zdaniem turystyka wychodzi już z recesji czy jeszcze tkwi w niej?
Grzegorz Russak: Nie, turystyka zawsze pierwsza podlega prawom recesji i jest ostatnią dziedziną, która z tego wychodzi. Turystyka jest najlepszym wskaźnikiem tego, co się dzieje w gospodarce państwa i w gospodarce światowej.
A co, Pana zdaniem, mogłoby polską turystykę ożywiać?
Najważniejszą rzeczą jest obecnie relacja dolara do obcych walut, szczególnie tych, którymi dysponują przyjeżdżający do nas turyści. To jest pierwsza rzecz. Resztę stanowią bardzo ładne hasła propagandowe, które tak naprawdę niczego nie załatwiają.
Czyli głównie cena?
Oczywiście, jeśli dolar kosztował np. 4,85 złotych, a dzisiaj kosztuje 4,06 złotych, to jeżeli weźmiemy pod uwagę czas i dewaluację, bo przecież wszystko się dewaluuje, to możemy policzyć ile razy nasza oferta stała się droższa. Żaden cudzoziemiec nie może zrozumieć, dlaczego on za tę samą usługę po czterech latach musi zapłacić dużo więcej. Człowiek, który uważa, że to co kupuje jest dla niego za drogie, a musi to nabyć jest niezadowolony. To jest podstawowa sprawa. Turystyka opiera się na komforcie, na tym, by każdy kto wydaje swoje pieniądze był pewien, że było warto. A on już na samym początku nie może mieć prostych kalkulacji.
Ale buduje się teraz w Polsce mnóstwo hoteli?
Tak, bo wszyscy liczą, że po latach chudych przyjdą lata tłuste. Polska jest bardzo atrakcyjnym krajem, ma nieprawdopodobny potencjał. Pozostaje tylko pytanie, kto na tym rynku będzie zarabiał.
W jaki sposób można zwiększyć potencjał Polski?
Przede wszystkim przez promocję produktów lokalnych i regionalnych. Jeśli w hotelach będzie sprzedawana żywność z Francji, Włoch czy Niemiec to tak naprawdę nie będzie miało znaczenia czy ten hotel stoi w Polsce czy też nie. A szczególnie jeśli tam się zatrudni fachowców z innych krajów. Jasnym jest, że kuchnię francuską zna najlepiej Francuz, a włoską Włoch.
Nie będzie miało to wpływu na zysk dla naszego kraju, może z wyjątkiem podatków, których jak wiemy te instytucje potrafią przez długi czas nie płacić. Uważam, że w wielu wypadkach nie bronimy interesu kraju. Jednym z przykładów tego jest zupełnie bezsensowna sprzedaż największego potencjału polskiej turystyki, czyli ORBIS-u. Nie twierdzę, że prywatyzacja nie była konieczna, należało wybrać jednak inny sposób. A tak podobnie jak w wielu innych przypadkach prywatyzacja oznacza u nas zlikwidowanie jakiejś gałęzi i stworzenie pewnej luki na rynku. W tę lukę wchodzą inni. Tak staje się bardzo często. I nie należy się temu dziwić, bo gdybym ja był prezesem ogromnego koncernu, to szukałbym nowych rynków. Natomiast to czy my się na to godzimy czy też nie, jest wyłącznie naszym problemem. Nie potrafimy zrozumieć bardzo prostych zależności. Zagraniczni inwestorzy zaś są ogromnie skuteczni i należą im się gratulacje. Nie możemy mieć pretensji do kogoś, kto oferuje nam swój towar a w swoich działaniach jest bardziej profesjonalny.
Co w takim razie należy zrobić, aby sprzedawać swój produkt?
Musimy wypromować swoje produkty regionalne i lokalne, promować skutecznie to co polskie.
Co to za produkty?
Produkt regionalny to produkt, który robi się najczęściej z myślą o eksporcie, zaś produkt lokalny jest bardzo często podstawą możliwości sprzedawania towaru. wytworzonego bezpośrednio przez rolnika lub przez zrzeszenie producentów rolnych. Produkt lokalny stanowi ogromną część rynku w takich krajach, jak Hiszpania, Francja, Włochy, gdzie dość duża część produkcji trafia bezpośrednio na stoły konsumentów jako element produktu turystycznego. Nic tak nie podnosi atrakcyjności turystycznej restauracji czy regionu, jak znakomicie przetworzony produkt lokalny, który przez to jest atrakcyjny, bo jest autentyczny.
Natomiast sprzedawanie w polskich restauracjach obcej żywności jest z naszej strony głupotą. Może to nieźle wygląda, może nawet dobrze smakuje, ale zwiększa rzeszę bezrobotnych. Jest to problem naszego kraju. Nikt na świecie nie promuje czegoś, co jest obce, podcinając tym samym gałąź na której siedzi. I robimy to z uwielbieniem i cały czas. Jeśli sklepikarz narzeka, że jego sklep źle funkcjonuje i nie ma klientów, sam zaś idzie na zakupy do supermarketu to jest dokładnie tak samo, jak my mając w Polsce polską restaurację sprzedajemy tam kuchnię francuską, włoską czy inną. Nie sprzedajemy produktu lokalnego rolnictwa w formie przetworzonej, czyli najbardziej opłacalnej, zwiększa się liczba bezrobotnych, co sprawia, że płacimy większe podatki. To jest prosta zależność. Jeśli mielibyśmy większą świadomość tego, to może polskie restauracje w stolicy nie byłyby wyjątkiem. Może wówczas nasi ludzie znaleźliby zatrudnienie w innych stolicach europejskich, serwując tam znakomitą kuchnię polską. Produkt polski nie trafia na stoły Europejczyków, a szkoda. Mógłby być sprzedany za dobre pieniądze.
|